Nowością nie jest, że zalogowana jestem na wieeelu psiarskich forach. Zbyt wielu, wiem ;) Dlatego dziwi mnie samą, że dzisiejszy wpis będzie tak naprawdę pierwszym inspirowanym bezpośrednio tematem poruszanym na jednym z nich (psiesprawy.pl). Rozwinęła się na owym forum interesująca dyskusja o tym, jakiego psa na pewno nie chcielibyśmy mieć...
Wiadomo - o gustach się nie dyskutuje. I tak, ktoś nie widziałby się w roli przewodnika bulldoga angielskiego, ktoś inny nie trawi labradorów, a kogoś innego denerwuje żywiołowość terrierów. Ba, na pewno znalazłby się również ktoś, kogo mierzi widok owczarka australijskiego ;)
Zastanawiałam się czy ja powiedziałabym zdecydowane i bezwzględne "nie" jakiejś rasie. Biorąc pod uwagę fakt w jakich absurdalnie skrajnych rasach bywałam zakochana po uszy w przeszłości, chyba nie powinnam. Przyznam się - przechodziłam okresy manii prześladowczej na punkcie: cane corso, bullteriera, rottweilera, dobermana, maliny, labradora, bracco italiano,cavaliera, borzoja, czechosłowackiego wilczaka. Jak widać, nie skończyłam z przedstawicielem żadnej z tych ras w domu. Dlaczego? Ponieważ zmieniły mi się kryteria według których wybierałam psa kiedyś.
Teraz brałabym pod uwagę w zasadzie tylko dwa aspekty:
- czy pies jest na tyle estetyczny, że jego widok nie będzie mnie kłuć w oczy przez najbliższe kilkanaście lat,
- czy ma odpowiednie predyspozycje psychiczne i fizyczne aby sprawdzić się w pracy, do jakiej chcę go "zaprząc".
Te dwa punkty zawierają w sobie tak zwane wszystko. I to, że lubię psy o naturalnym wyglądzie, o lekkiej, smukłej posturze, bez przerysowanych głów, zniekształconych sylwetek, o żywym, inteligentnym spojrzeniu, pasji aportowania i chęci pracy z człowiekiem.
Ot, i cała filozofia, pointy brak :)